Jest rok 1958, Sadowne

   Był nie zapełniony kącik nauczyciela, że zaś przyroda nie znosi pustki, pomyślałam sobie, że trzeba coś napisać: ta szpalta czeka na mnie, muszę ją czymś zapełnić. Może nie „z wieku i nie z urzędu” ale z wielu względów mnie się ten przywilej pierwszeństwa należy. Dlaczego? Tu zdawałam maturę, należę do grupy pierwszych absolwentów Szkoły. Stąd wyruszyłam w świat, więc i wspomnienia i doświadczenia i pewna skala porównawcza młodzieży sprzed lat ośmiu za tym przemawia. A sam motyw uczuciowy, czyż to bagatelka? „tu usłyszałam burz pierwszy grom i pierwsze muzy szelesty” mogę powtórzyć za Tuwimem. Czyż można pozostać obojętnym, gdy się wraca po iluś tam latach do znajomych murów szkolnych, korytarzy których biegało się jako dziewczynka z warkoczami? Więc do dzieła, trzeba pisać.

   Przyznam się, że ostatnio rozczytywałam się w poezji Lechonia i chciałabym dać motto do wspomnień z pierwszych strof jego „Legendy”. Zawsze to piękniej ozdobić własne twory czyjąś myślą. A słowa Lechonia dziwnie oddają nastrój moich myśli.

„Wszystkie słowa podniosłe, któreś znał ze szkoły,

Muzyka starych pieśni, wolności anioły,

Książę Józef na koniu, wiszący nad biurkiem

I olbrzymi Batory w małej czapce z piórkiem

I młodzieniec z Grottgera, co żegna swa miłą,

Pocztówka z Białym Orłem – wszystko to ożyło”.

Ładne, prawda? Ba, ale u nas nie ma Księcia Józefa ani Batorego, ani młodzieńca z Grottgera. Ich miejsce zajęli inni. Więc może by i inny wiersz?

Wąską ścieżyną co wije się wstęgą,

Między pólkami jęczmienia i żyta,

Szedł blady, nędzną odziany siermięgą

Wolny najmita.

Hm, ten pierwszy dwuwiersz „pasuje” do obrazu, gdym z Morzyczyna przez pola chodziła do Sadownego do szkoły. Ale ten „wolny najmita”? Aha, a może on przypomina widok z lata tego roku gdym również z Morzyczyna szła boso/ jak dawniej/  przez Zabielową i Sadoleś do Sadownego objąć posadę polonistki? Było by to stosowne, gdyby nie ta „nędzna siermięga”, bo chociaż w lecie z ubraniem nie tęgo/ rym do ”stęgą”/ ale  zawsze nie „nędzną ubrana siermięgą”. Więc może byłoby „bosa nauczycielka”, ale już to ostatnie – ani rusz. Bo ani ”wolny” ani nie „najmita”. Więc wiersz Konopnickiej nie oddaje mojej dzisiejszej rzeczywistości. Nie pasuje i kwita./rym do „jęczmienia i żyta”/. Więc który fragment? Już mam. Po kilku latach studiów w Warszawie pracy w Polanicy Zdroju wracam do Sadownego. Pracuje, praca daje mi zadowolenie, już znalazłam mieszkanko.

Franciszek Karpiński: Powrót z Warszawy na wieś.

„Otóż mój dom ubogi! Też lepione ściany,

Toż okno różnoszybe, piec niepolewany

I niska strzecha moja! wszystko tak, jak było,

Tylko się ku starości więcej pochyliło.

Szczęśliwy, kto na małym udziale przebywa,

Spokojny siadł przy stole wiejskiego warzywa,

I z swej obory ma mięso, a z ogrodów jarzynę,

W domu napój i wierną przy boku Justynę”. –

wypisz, wymaluj do mojej sytuacji. Czyż nie? Tylko, że warzywa nie ma i „Justyn” daleko.

   No, ale żarty na bok. Ad rem czyli do rzeczy. Jak już mówiłam praca daje mi dużo zadowolenia. Grono nauczycielskie, kierownictwo jest bardzo miłe. Zastałam nauczycieli, którzy mnie uczyli. Pan Szabelski jako dyrektor wręczał mi świadectwo dojrzałości. Ileż wspomnień, wzruszeń. Pierwsza matura w naszej szkole. Pamięta Pan jaki chór mieliśmy? Na cztery głosy śpiewaliśmy? „Gaudeamus igitur….” Pan Sapielak uczył mnie geografii, pan Sówka rysunków, a pan Kolator matematyki. Pan Sówka reżyserował „Karpackich Górali” a ja grałam rolę Marty. Przyjemnie mi, że ich spotkałam i że życzliwie przyjęli mnie – byłą uczennicę – do swojego grona. Wielu nauczycieli, którym dużo zawdzięczam przeniosło się do innych szkół. Przybyli nowi. Są życzliwi i mądrzy. A młodzież? Dużo się dyskutuje na temat młodzieży. Że jest zepsuta, niezdyscyplinowana a nawet cyniczna. /Patrz opowiadania M. Hłaski/. Tutaj na razie tego nie zauważam. Owszem, może trochę zdezorientowana, mało ma tej młodzieńczej pasji, żarliwości, ciekawości. Pamiętam za „moich” czasów ileż to było przejęcia się, zainteresowania życiem ogólnym szkoły. A jakie warunki mieliśmy? Nie było centralnego ogrzewania, sali gimnastycznej ani światła elektrycznego. Przedstawienia odbywały się na korytarzu na scenie zmontowanej z desek, bo innej nie było. Ławki były długie, skrzypiące jak skrzynie, w których siadało po 8 uczniów. Ale nie o tym chcę pisać i nie dlatego, by przeciwstawiać tamte lata 1946-54 dzisiejszym i wykazywać bezsporne osiągnięcia, bo oprócz osiągnięć były to czasy drętwej mowy.

   I skoro czasy drętwoty minęły, myślę, że miną i typy młodzieży a la Saganka czy sceny brutalne z opowiadań marka Hłaski. Od nas młodzież wymagać będzie ukazania prawdziwych dziejów ojczystych, przedstawienia literatury ojczystej w całej pełni jej piękna. Łatwiej to nam będzie osiągnąć, gdy młodzież nam pomoże. Gdy cechować ją będzie rozwaga i szacunek dla starszych i dla umiejętności w ogóle.  Gdy odepchnie kult cwaniactwa i nieróbstwa. Gdy będzie pamiętała nie tylko o dobru własnym ale i o powszechnym. Gdy coraz więcej w życiu młodzieży, a później i społeczeństwa będzie rzetelności, dobroci i przyjaźni.

Tekst został przedrukowany z 2 nr 1958 roku  Swobodnego Nurtu – Gazety uczniowskiej LO w Sadownem

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *