Profesor Adam Stankiewicz był Wychowawcą mojej licealnej klasy w latach 1976-1979. On debiutował w roli wychowawcy licealnego, gdyż w 1973r rozpoczął nauczanie historii w Naszym Liceum przenosząc się ze Szkoły Podstawowej w Grabinach. My – klasa o profilu matematyczno-fizycznym („B”) – byliśmy niespełna dwudziestoosobową grupką jeszcze dzieci, które nieśmiało wkraczały w dojrzałość.

Pamiętam jak od początku bardzo poważnie Nas potraktował i poczuliśmy iż wypełnia misję uczynienia z Nas ludzi na wskroś uczciwych, wykształconych i zdolnych do podejmowania poważnych wyzwań. Dla mnie był to duży „przeskok”, gdyż kończąc Sadowieńską Podstawówkę opuściłem „matczyne skrzydła” nieodżałowanej Profesor Ewy Ciechanowskiej. Kobieco ciepłej, troskliwej Naszej Pani, która często musiała ostro sforować wybryki najgorszych chyba w historii podstawówki łobuziaków. A tu Wychowawca bardzo poważny, zawsze w garniturze, pod  krawatem, tubalnym głosem zwracający się do każdego z nas bez zdrobnień, tylko pełnym imieniem. Już samym wyglądem i postawą sprawiał, że w Jego obecności nie było miejsca na szczeniackie ekscesy.

Szybko jednak dał się nam poznać jako nasz Opiekun, który widząc różne nasze  licealne „grzeszki” uśmiechał się pod wąsem i nie pozwalał skrzywdzić. Godziny wychowawcze poświęcał nie tyle wytykaniu uchybień, złych stopni czy zachowań, ile uświadamianiu nam, że każdy w tornistrze nosi buławę i często powtarzał, że licealna nauka, samokształcenie, samodyscyplina są drogą wiodącą do osiągnięcia poważnych celów w dorosłym życiu. Oświadczył nam, że prowadzi swoisty notatnik, skrupulatnie zapisując licealną historię każdego z nas. Pewnie gdzieś w pamiątkach po Nim kilka kajetów z zapiskami o nas zostało.

Za starszymi rocznikami między sobą nazywaliśmy Go „Cytanek”, gdyż zdarzało mu się czasami właśnie używać słowa „cytanka” na określenie kolejnego rozdziału z podręcznika historii. Teraz wiem, że takie „przezwiska” jak „Sakra”, „Edi”, Ściuk”, „Plastuś”, „Basieńka”, „Jury” i inne pozwalały nam w rozmowach uczniowskich na odbrązawianie wizerunku poważnych Profesorów, których specjalistyczna wiedza budziła szacunek, ale i  duży respekt, dystans, a czasami lęk przed tym, że wymaganiom nie sprostamy.

Po latach zdałem sobie sprawę z tego, jak nauczając nas historii, Profesor Stankiewicz uczył przede wszystkim patriotyzmu, w tym tego lokalnego. Nie wiedzieliśmy wtedy, że w czasie wojny był żołnierzem Armii Krajowej ps. „Spokojny” z sadowieńskiej kompanii por. Małkińskiego, ale widzieliśmy Go co niedzielę z żoną w Kościele, a każde Święto Narodowe było przez Niego dodatkowo na lekcjach historii omawiane.

   Po latach też zrozumiałem jego pobłażliwy i porozumiewawczy uśmiech, jaki widzieliśmy wielokrotnie, gdy wchodząc do pracowni historycznej, znad naszych głów widział na szlaku bojowym I Armii WP czołg z gazetki przekręcony lufą na wschodnią stronę. Oczywiście nie my ten jadący na Berlin czołg przepinaliśmy w kierunku Moskwy, ale Profesor tak „nieudolnie” starał się znaleźć sprawcę wybryku, że chyba do dziś nie wszyscy wiedzą kto to (choć my wiemy)….. .

    Bardzo odpowiedzialnie podchodził do nauczania historii (mojego do dziś konika), szczególnie historii Polski i najbliższych ziem, a starając się rozwijać nasze samokształcenie podkreślał koniczność rozszerzania wiedzy na każdy temat o wszelkie źródła pozapodręcznikowe. W końcu lat siedemdziesiątych było z tym trudno, ale jaką radość okazywał widząc doklejone na marginesach naszych zeszytów gazetowe artykuły, czy uwagi będące odnośnikami do informacji z innych publikacji. Szybko nauczyliśmy się to cynicznie wykorzystywać, gdyż ci ze słabszymi stopniami z historii właśnie coś uzyskane od innych doklejali na marginesy, a Profesor poprawiał ocenę.

    Omawiając poszczególne tematy nawet nie zaglądał do podręcznika, a zawsze próbował wciągać nas w dyskusje, często przytaczając też historie z życia. I tak humorystycznie przytaczał, jak to ucząc w szkole podstawowej pytał kto wie co stało się pod Grunwaldem z Mistrzem Zakonu Krzyżackiego. Wiedział tylko jeden uczeń, który po podniesieniu ręki wstał oświadczając gorliwie, że Urlika ugotowali. Dopytywany oświadczył, że przecież w „Krzyżakach” rycerz Zyndram z Maszkowic rzekł pod Grunwaldem: „gotuj się Urlik , gotuj”.

    Prowadząc lekcje nie pozwalał na zajmowanie się czymkolwiek poza historią, a swą wiedzą, postawą życiową,  budził szacunek, który nie pozwalał na jakiekolwiek szkolne wybryki. Zdarzały się jednak i związane z Nim sytuacje humorystyczne jak ta, kiedy to Dyrektor zarządził chodzenie po szkole tylko w miękkim obuwiu, gdyż twardsze pozostawiało ślady na świeżo pomalowanych parkietach. Cała licealna społeczność następnego dnia i przez długi jeszcze czas mogła „podziwiać” na stopach Profesora Stankiewicza miękkie „papucie” do garnituru i krawata. Jak zawsze z nobliwą powagą spacerował w nich szkolnym korytarzem sumiennie wypełniając nauczycielskie dyżury na międzylekcyjnych przerwach.

  Wzorowe wypełnianie przez Niego obowiązków dydaktycznych zaowocowało licznym gronem prawników, którzy po świetnym przygotowaniu z historii w Liceum zdawali na studia  dzienne na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego, a  obecnie są sędziami, prokuratorami, adwokatami czy radcami prawnymi. Jakże był dumny z tego, ze większość z nas dostała się po maturze na studia dzienne.

    Pisał do wielu periodyków pedagogicznych, ruchu ludowego i do „Wiadomości Wędkarskich”, a za swe publikacje był nagradzany. Pamiętam jak wiele razy, nie tylko w szkole, ale i na spotkaniach wędkarskich opowiadał o złowieniu dużego szczupaka, który tak głęboko i „po ludzku” spojrzał mu prosto w oczy, że On zwrócił mu wolność wypuszczając  z powrotem do wody.  M.in. i za publikację tej opowieści został nagrodzony. Szczupaka miał złowić koło Rażen, jego rodzinnej wsi – niegdyś przez krótki okres mającej nadane przez biskupów płockich prawa miejskie. Opowiadał wiele zdarzeń z dzieciństwa i młodości związanych z zamieszkiwaniem tam. M.in. przywoływał wspomnienia o kościele co zapadł się w bagnach i czasem tylko słychać jego dzwony, czy starym krzyżu z wyrytą datą 1300 roku. Wydał w końcu kilka lat temu książkę „Dzieje wsi Rażny”.

    Przez dziesięciolecia był we władzach naszego sadowieńskiego koła wędkarskiego, bo  wędkarstwo było jego pasją, a gawędzić o przygodach nad wodą mógł godzinami. Inną pasją były pszczoły, których pracowitość i zorganizowanie podziwiał.

    Był nie tylko Profesorem Naszego Liceum ale też prelegentem Towarzystwa Wiedzy Powszechnej i często w niedziele swój wolny czas poświęcał na wyjazdy do innych miejscowości, by szerzyć tam głownie historyczną wiedzę.

  Dożył godnie niemal 90 lat odchodząc w październiku 2014r „na niebiańskie łowiska” niedługo po śmierci Jego Żony.

   Cześć Jego Pamięci…..

Wspominał Ryszard Warda

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *